wtorek, 9 listopada 2021

#1 Kamazem nad Atlantyk

 Kolejny urlop spędziłem u szwagra. I jak zwykle po łyku inspiracji zrodził się szalony pomysł.
- Ty! A jakbyśmy pojechali z Rosji nad Atlantyk? Kamazem?
- A skąd my człowieku ogarniemy Kamaza...
- Nie bój żaby, mam pewne kontakty...
- Oho
I nim się obejrzałem kupowałem bilet do Sankt Petersburga. Wszystko, łącznie z zakupem i szybkimi oględzinami wozu było załatwione.
Pozostało zaprezentować ciężarówkę. Egzemplarz pochodzi z 1990 roku, posiada silnik o mocy 320 koni mechanicznych i sześciobiegową manualną skrzynię biegów. Przebieg wynosi nieco ponad 800 000 kilometrów. Wóz generalnie sprawny, poza kilkoma drobnymi usterkami nie powinien sprawić żadnych przykrych niespodzianek. Jak będzie w rzeczywistości, to jak zwykle wyjdzie w praniu. Ostatnią rzeczą pozostało zaplanowanie z grubsza trasy i dostaw ładunków co by nie jechać na pusto.

1. Sankt Petersburg - Warszawa 1199km
Wyjazd: Piątek 4:20
Przyjazd: Sobota 5:30
Ładunek: kwiaty


Skoro świt zapakowaliśmy się do kabiny i ruszyliśmy. Kamaz nawet przyzwoicie zaczął się zbierać, spowodowane to było zapewne stosunkowo lekką naczepą.
Jak na wóz z czasów Związku Radzieckiego wnętrze zapewnia minimum komfortu. Fakt, brak wspomagania kierownicy daje w kość. Ale za to w trasie ciągnik spisuje się naprawdę zaskakująco dobrze.
Jeszcze przed południem zrobiliśmy długą pauzę. Dalej wyruszyliśmy dopiero wieczorem. Całą noc jechaliśmy bez żadnych przygód, poza jednym zgaśnięciem silnika na środku skrzyżowania.
Wczesnym rankiem zajechaliśmy do Warszawy. Przyszła pora na umycie wozu i sprawdzenie poziomu płynów.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz