Planowałem inny tekst w tej kategorii ale wydarzenie losowe spowodowało, że znowu będę pisać o pieczeniu karty graficznej.
Wcześniejszy tekst na ten temat
tutaj.
Przechodząc do rzeczy, mojemu bratu znowu posypały się artefakty na karcie graficznej.
Jednak tym razem byłem nastawiony zdecydowanie mniej optymistycznie niż poprzednio. Artefakty co prawda mniejsze, lecz ileż można katować kartę graficzną w piekarniku.
Procedura przebiegała prawie identycznie jak ostatnio. Demontaż chłodzenia i śledzia i do pieca. Przy okazji demontażu zniszczyłem beznadziejne plastikowe zatrzaski trzymające radiator. Na szczęście miałem zapasowe, które są o wiele lepsze. Tym razem minutnik przygotowałem wcześniej, więc karta piekła się równe 7 minut. Tak jak poprzednio temperaturę ustawiłem na 170 stopni. Rusztowanie z aluminiowych kulek również przygotowałem solidniej, więc obyło się bez przykrych niespodzianek. Nadpalony przy poprzednim wygrzewaniu kondensator przeżył pieczenie i chyba ma się dobrze :)
Gotów na porażkę poskładałem kartę i zamontowałem ją do komputera. O dziwo operacja znowu zakończyła się sukcesem. Ciekawe ile jeszcze ta karta wytrzyma, biorąc pod uwagę to co przeszła dotychczas. Średnio mi się widzi kupowanie używanej grafiki w niewiadomym stanie.
Poniżej mała galeria z zabiegu.
|
Pacjent przed zabiegiem |
|
Tuż po pieczeniu |
|
Karta zimna, można wyjmować z piekarnika. |
|
Oględziny spodu nie ukazały uszkodzeń. |
|
Góra również nie wykazała zmian wizualnych. |
|
Pora na montaż chłodzenia i śledzia. |
|
Pozostało tylko przetestować czy pacjent przeżył zabieg... |
|
Ano przeżył. I oby żył jak najdłużej :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz